poniedziałek, 27 października 2014

Od Vanitasa C.D. Od Anabelle

Obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Wszyscy członkowie watahy wciąż uwięzieni w objęciach Morfeusza... Promienie słońca spokojnie drzemały pod pokrywami ciemnych chmur. Podniosłem się ociężale i jakby od niechcenia ruszyłem na spotkanie nocnego świata, w dalszym ciągu pokrytego gwiazdami. Powiew chłodnego wiatru błyskawicznie orzeźwił ospałe ciało. Postanowiłem wyręczyć resztę i upolować dla nich pożywne śniadanie. Nie musiałem długo czekać: niesforna łania łudząca się, że wreszcie znalazła schronienie w bujnych krzewach lasu wydawała mi się idealnym rozwiązaniem na zabicie prawdziwego wilczego głodu. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, ruszyłem w jej kierunku. Nie potrzebowałem się ukrywać: byłem zabójcą, a nie żadnym myśliwym. Gdy tylko przyszła ofiara uciekła w popłochu, rzuciłem się w szalony pościg za kopytnym ssakiem. Pewny uścisk szczęk i zwierzę już leżało martwe, barwiąc jasnozieloną trawę na odcienie żywej purpury. Nim doniosłem ją do legowiska moi współtowarzysze zdążyli się obudzić.
Zadziwiające jak wiele czasu poświęcałem rozmyśleniom...
Godziny przelewały mi się przez łapy tak jak woda strumienia przecinała wapienne skały, aby kontynuować nieustanną wędrówkę. Zostawiłem lanię obok wejścia do jaskini i w milczeniu usiadłem obok. Anabelle podeszła do mnie i skinieniem łba podziękowała za dobry uczynek. W odpowiedzi prychnąłem z pogardą. W moich wspomnieniach widziałem wiele wilków darzących mą osobę szczególną sympatią. Jednak ja zawsze ich otrącałem. Miłość mnie przerażała, odpychała - była czymś w rodzaju kajdanów więżących ciało i umysł. Jeżeli raz jej zaznałeś już nigdy nie potrafiłeś bez niej żyć. Niestety, głód zwyciężył, więc postanowiłem także dołączyć do posiłku. Po paru minutach usłyszałem wrzask Alfy, a następnie ogromny cień ze skrzydłami. Wielki, biały basior postanowił złożyć nam niezapowiedzianą wizytę. Czym prędzej powaliłem go na ziemię: myśl o kolejnej walce wywołała u mnie niepohamowaną euforię.

***

Po ostrej wymianie słów oraz lekkim użeraniu się z nowo przybyłym, Nave stał się pełnoprawnym członkiem watahy. Szczerze powiedziawszy nie lubiłem go: był wyjątkowo upierdliwy. Wciąż mnie denerwował, czasami aż miałem wrażenie, że całe dnie spędza na knuciu kolejnych niecnych planów jaki numer wywinąć tym razem. Nie odczuwał emocji, jak wspomniał na samym początku - mimo to bardzo często z jego pyska dało się usłyszeć donośny chichot rozbawionej hieny. Z czasem przyzwyczaiłem się do jego chamskich zagrywek. Jako, że nie odpuszczałem nikomu ani niczemu, zawsze odpłacałem basiorowi pięknym za nadobne. To sprawiło, że Anebelle miała łapy pełne roboty: potrafiła przesiadywać długie godziny na gojeniu naszych ran powstałych podczas wspólnych "zabaw".
- Wy się kiedyś pozabijacie... - to zdanie wypowiadane z ust Amber stało się niemal melodią dla moich uszu.
- Hej, białogłowy! - krzyknął Nave, a ja już zagotowałem w środku.
- Czego chcesz, dziwaczna pokrako? - odrzekłem, wykonując ekeftowny obrót w jego kierunku, jak modelka pokonująca zakręt na wybiegu.
- Nie zaczynajcie, bo zaraz będę musiała interweniować. - ostrzegła Anabelle, na co zaniosłem się cichym śmiechem.
Kolejne dni mijały mi na przedrzeźnianiu się z nowym "kolegą od siedmiu boleści" a końca jak nie ma, tak nie było w dalszym ciągu widać. Lubiłem być irytujący dla swoich współtowarzyszy - przynosiło mi to wiele niewytłumaczalnej radości (jeżeli tak mogłem nazwać uczucie mi przy tym towarzyszące). Wkrótce stało się to moim hobby, później obsesją, a następnie czynnością bez której wręcz nie mogłem się obejść. Nasze sympatyczne stadko powiększało się z dnia na dzień, toteż zawsze działo się coś ciekawego. Od czasu dołączenia do watahy jeszcze nigdy nie miałem tak wiele rzeczy do roboty: Loner okazała się być istną pedantką. Wiedziałem, że skubana się z czymś czaiła! Kazała wszystkim sprzątać jaskinię i kontrolowała każdego kto z niej wychodził. Bez przerwy daremnie próbowałem wywinąć się od obowiązków, ale ta zawsze znalazła sposób by mnie złapać. Zdarzały się wyjątki, kiedy jakimś cudem udało mi się czmychnąć i zwalić całą robotę na Hayden'a. Strasznie się wtedy wkurzał, a ja dostawałem od niego do głowie. Miałem swój charakterek i zasady, lubiłem dłuższe pogawędki z innymi wilkami, ale zawsze potem odczuwałem ogromną potrzebę bycia samemu. Oddalałem się wtedy od grupy i patrząc w niebo pogrążałem się w swoim świecie. Alfa nie zaglądała już więcej do mojej głowy - zwróciłem się do niej z prośbą, aby tego nie robiła, bo inaczej stanę się jeszcze bardziej osowiały i nie będę z nią rozmawiał. Nie miała wyboru - musiała ustąpić. Stawianie się Anabelli? Przede wszystkim darzyłem ją szacunkiem (a nie obdarzałem min praktycznie nikogo), darzyliśmy się cieńką nicią sympatii, ale na tym był koniec.
Pewnego dnia Loner przerwała trwającą od dłuższego czasu sielankę.
- Podczas spaceru zauważyłam odciski łap obcych wilków na obrzeżach terenów obok Wodospadu. Ślady wciąż są świeże, a to znaczy, że wróg nie odszedł daleko.

[Ktoś?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz