niedziela, 26 października 2014

Od Nave'a - "Prosta linia"

Nigdy nie słyszałem takiego kłamstwa.
Świat mnie zabija. Czuję się jak mucha goniona przez nieustępliwego i spragnionego pokarmu kruka.
-Sądzicie, że w coś takiego uwierzę?! - warknąłem na duchy stojące przede mną. Choć nie wiedziałem, co czułem, wiedziałem, że było to wstrętne, złe uczucie. - Od nie wiem jak dawna wędruję po tych beznadziejnie szerokich górach i polach, a jednej żywej istoty nie widziałem! Teraz mówicie, że tutaj jest wataha?! Żałosne!
Leżałem w skalnej wyrwie, nad którą wisiała niebezpiecznie naderwana skarpa skalna. Zatrzymałem się tutaj, bo chciałem chwilkę odpocząć. Łapy odpadały mi po długiej wędrówce przez zamarznięte, lodowe pole. Ale nie dano mi odsapnąć; chwilę po położeniu łba na ziemi, przede mną pojawiły się słabo widoczne sylwetki wilko-podobnych stworzeń z porożem.
-Wysłuchaj nas. Mówimy prawdę - stwierdziły chórem idealnie synchronizowanych głosów, odbijających się echem w mojej głowie.
-Czyżby? Dobrze, przekonamy się. Wskażcie mi drogę i wtedy pogadamy - odparłem z obojętnym wyrazem malującym się na pysku. Nie spodziewałem się, że duchy faktycznie pokażą mi odpowiedni kierunek. A jednak - zaskoczyły mnie. Zaczęły płynąć niewidzialną rzeką, nie dotykając łapami ziemi. Mimowolnie uniosłem brwi, choć wciąż nie wiedziałem, jaka emocja teraz rozlewa się po moim ciele. Nie potrafiłem nazwać tego uczucia, które po kilku sekundach wyparowało.
-Daleko do tej fałszywej wata... - zamilkłem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Po kanionie wypełnionym wodą rozszedł się głuchy odgłos wycia. Bez żadnej emocji na pysku ruszyłem za duchami, zaczynając im wierzyć.
Zeskakiwałem skała po skale, wreszcie lądując na pewnym gruncie tuż nad rzeką, która przepływała pomiędzy dwoma skalnymi ścianami.
-Gdzie teraz? - zerknąłem na rozchodzące się do lasu duchy.
-Idź z nurtem tej rzeki. Na końcu pożywia się wilcze stado. Ale lepiej się śpiesz. Kończą już posiłek - ostrzegła jedna z istot i rozpłynęła się w powietrzu. Westchnąłem, nieco zniesmaczony wizją kolejnej długiego biegu. Mus to mus. Niechętnie ruszyłem, początkowo wolno, lecz z czasem nabrałem prędkości. Powietrze również zaczęło robić się lżejsze i poczułem idealną sposobność, by wzbić się w powietrze. Silny podmuch wiatru zleciał w kanion z wysoka. Przyśpieszyłem nieco, doganiając wirujące liście. Rozłożyłem skrzydła, jednym, pewnym pchnięciem tylnych łap odrywając się od ziemi. Z początku nieco mną szarpnęło, lecz już chwilę później leciałem równo i bezpiecznie na wysokości pięciuset metrów, wsłuchując się w dźwięki dochodzące z dołu.
Przeleciawszy cztery lub pięć kilometrów do nozdrzy dobiegł słaby zapach padliny. Oceniłem odległość pomiędzy mną, a moim celem na około dziesięć kilometrów. Wzbiłem się więc jeszcze wyżej, na około kilometr, by znaleźć bardzo lekkie i szybko poruszające się masy powietrza. Niesiony szybkimi podmuchami zdołałem pokonać przewidziany dystans w kilkanaście minut. Przebiłem się z powrotem przez chmury, by znaleźć się na wysokości dwustu metrów. Dostrzegłem przed sobą polanę, za którą rósł soczyście zielony las.
"Więc mroźne tereny mam już za sobą, hm?" - prychnąłem w myślach, wciąż zniżając i zniżając wysokość lotu.
Tuż nad brzegiem kurczącej się rzeki rzeczywiście pożywiała się grupka trzech wilków, czwarty natomiast znikał pomiędzy drzewami. Zanurkowałem gwałtownie. Udało mi się zwolnić w ostatnim momencie i zawisnąłem może dziesięć centymetrów nad ziemią, dwa metry przed pyskami sparaliżowanych ze strachu wilków.
Machałem skrzydłami raz po raz, zachowując się zupełnie poważnie.
Nie zdążyłem otworzyć nawet pyska, gdy silny wilk z białą głową przygniótł mnie do wilgotnego podłoża.
-Kim jesteś? - zawarczał złowrogo, ukazując lśniące kły. Miałem wrażenie, że nie dzieliło nas wtedy nawet powietrze.
-Nie wiem, ale bardzo chciałbym wiedzieć - odparłem, bez wysiłku odpychając basiora. Zanim ponownie zdążył zaatakować, już wisiałem jakieś dziesięć metrów nad rozszarpanym jeleniem i gapiłem się wszystkim zebranym prosto w oczy. - Mam na imię Nave.
-Co nas to? - parsknął ten sam wilk, który raczył powitać mnie atakiem.
-Ciebie może nic, to prawda. Ale nie wypowiadaj się również za przyjaciół - westchnąłem, lądując w tym samym miejscu, w którym zostałem powalony. - Jesteście tutejszą watahą?
-Owszem - odpowiedziała niebiesko-brązowa wadera, która początkowo wycofywała się do lasy. - A ty chciałbyś w niej być?
-Nie szukałbym was przez kilka tygodni, gdybym nie chciał - burknąłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że jakieś przyjemne uczucie każe mi się uśmiechnąć, jednak zanim mózg zareagował i wysłał sygnały do pyska, nierozpoznana emocja zniknęła. Poczułem się beznadziejnie.
-Cóż. Jesteś dziwny. Możemy ci ufać? - zapytała ta sama wilczyca, podchodząc bliżej i obwąchując chustę zawiązaną na lewym oku oraz oglądając nietoperzowe skrzydło.
-Dajmy mu szansę - podsunęła druga wadera również w orzechowym kolorze.
-To moja decyzja - stwierdziła samica Alfa, jak mniemam.
-Ale nasza wspólna wataha - po tej ripoście nastało długie, głośne milczenie.
-To może jak już odnajdziecie tę piątą klepkę, to dajcie mi cynk, a ja wrócę - uśmiechnąłem się ironicznie.
-Nie bądź złośliwy - fuknął, jak się później okazało, Vanitas.
-Nie jestem złośliwy, tylko nieco pyskaty - zaśmiałem się, choć nie wiedziałem, jakie uczucie powinno temu towarzyszyć. - Nie zrażajcie się moim wyglądem. Pamiątka po demonie, którego już nie ma.
"Uważaj na słowa, fajtłapo" - ostrzegły resztki piekielnej istoty.
-Po demonie? Niezłe kłamstwo. Ile masz ich w zanadrzu? - warknął Vanitas, trącając mnie pyskiem w szyję. - Lepiej mów prawdę.
-Mówię prawdę - odparłem niemiłosiernie poważnie. Na tyle poważnie, by nieco przygasić podejrzenia wilczura.
-Więc jak będzie z moim członkostwem w waszej watasze?
-Na okres próbny, tak na wszelki wypadek.
Przyjęli mnie. Dali odrobinkę nadziei na lepsze jutro. Ale po co mi jutro, skoro może go nie dożyję?

[Anabelle?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz