sobota, 1 listopada 2014

Od Vanitasa C.D. Gawrona

Zorientowawszy się, że dalsze rzucanie się nie ma sensu, odpuściłem. Gwałtowny napływ adrenaliny po niespodziewanym ataku nieznajomego mocno trzymał moje ciało w walecznym pobudzeniu. Warknąłem cicho, a serce kazało mi rzucić się na biało-szarą postać przed sobą. Zrobiłbym to już dawno temu, ale tajemniczy wilk w dalszym ciągu okryty twardymi niczym stal skrzydłami uniemożliwiał mi skuteczny atak.
- Wynoś się stąd, jeśli ci życie miłe. - rzuciłem ostro i już miałem odejść, ale głos wadery zatrzymał mnie:
- Gdybyś był milszy, przeprosiłabym za swoją pomyłkę związaną z naskoczeniem na ciebie. - odparła na to spokojnie, ale i tak wiedziałem, że wewnątrz ma ochotę na mnie nakrzyczeć.
- Ah tak? - zapytałem oschle, odwracając się w jej stronę. - Może jeszcze mam cię przytulić na dzień dobry?
- Nie wymagam od ciebie niewiadomo czego. Wystarczyłoby zwykłe: "Kim jesteś"?
Odwróciłem oczami, wzdychając ciężko. Kolejna, osamotniona osóbka szukająca znajomych.
- Niech już ci będzie, na imię mi Vanitas. A ty jesteś...?
- Gawron, poszukuję watahy. Należysz może do jakieś?
- Nie interesuj się. Te ślady znad wodospadu należą do ciebie?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Parsknąłem ironicznym śmiechem. Gdybym potrzebował niani, zadzwoniłbym do Doroty Zawadzkiej. Tylko, że przy jej zasadach dobrego wychowania zapewne spędziłbym pół swojego nędznego (i zarazem krótkiego) życia na tym przeklętym, karnym jeżyku. Nie odezwawszy się już ani razu, ruszyłem w tylko sobie znanym kierunku. Nie potrzebowałem żadnych specjalnych mocy jasnowidzenia by przewidzieć, że ta natrętna Wrona.. tfu! Gawron podąży za mną. Oczywiście, że chciałem zbyć nieproszonego gościa, ale wiedziałem, że przez te niezniszczalne skrzydła jest to praktycznie niemożliwe. Westchnąłem po raz kolejny, tym razem głośniej.
- Ok, załatwmy to szybko. - rzekłem po dłuższym czasie, patrząc na Gawrona. - Grzecznie cię proszę, odczep się ode mnie. Dlaczego w ogóle za mną idziesz?
- Pytałam, czy należysz do jakieś watahy. Nie słuchasz mnie, więc ja robię to samo.
Ze zdziwienia aż zadrżała mi powieka prawego oka. Nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktoś mi się stawia - zwłaszcza wadera. Zupełnie zbity z tropu, bezwiednie oblizałem pysk zwilżając czarny nos. Wiele szczeniąt z dawnej grupy rodziców obawiało się mnie tak bardzo, że ich nogi uginały się pod nimi na choćby cichy pomruk pochodzący z mojego gardła. Paszcza uzbrojona w 42 zabójczo ostre zębiska stanowiła skuteczną broń nie tylko przed dokuczliwymi równieśnikami, ale dodawała także poczucia wyższości i siły zarazem. Strach? - paniczna fobia przed ciemnością była mi obca ze względu na żywioł, który posiadam. Jestem niczym bomba z opóźnionym zapalnikiem gotowym wybuchnąć o każdej porze dnia i nocy. Gwałtowny skok furii płynący w żyłach, pompowany przez silne niczym tysiąc mężczyzn serce potrafiło stawić czoła nawet najsilniejszym basiorom, a jednocześnie skutecznie tłumiło uczucie lęku.
- Należe, jeżeli ta informacja jest ci tak bardzo potrzebna do życia. Możesz iść ze mną, ale błagam cię, nie męcz mnie już swoją gadaniną.
Wilczyca pokiwała głową z aprobatą, jednocześnie dumna, że koniec końców osiągnęła swój cel. "Spacer" minął nam bez zbędnych dźwięków osób trzecich, czy chociażby drugich, więc i ja byłem w pewnym sensie zadowolony. Docierając do Jaskini, bystre oko Nave'a zdążyło nas wypatrzeć już dużo wcześniej.
- Vanitas, co ja widzę? Przyszedłeś przedstawić nam swoją dziewczyną? - zapytał z tym swoim głupawym uśmieszkiem za co miałem ochotę go rozszarpać.
- Jeszcze jedno słowo, a... - tu przerwałem, bo dostałem po głowie od Hayden'a, znudzonego naszymi ciągłymi sprzeczkami.
Anabelle także zdążyła się zorientować w zaistniałej sytuacji i wolnym krokiem podeszła do nieznajomej.
- Van, to ty ją tutaj przyprowadziłeś? - zapytała, patrząc na mnie.
- Szukała watahy, a przy okazji... nie chciała odejść. Stwierdziłem, że lepiej żeby przyszła tutaj ze mną.
- Co zamierzasz, Anabelle? - spytała po chwili Amber w zniecierpliwieniu czekając na odpowiedź.


[Anabelle?]

czwartek, 30 października 2014

Od Gawrona

Wędrowałam przez las w poszukiwaniu... ciężko określić czego, ponieważ tu niczego nie ma! Najwyraźniej zbłądziłam. Narząd lotu włóczył się po ziemi, był wyłącznie ciężarem. Zamiast czuć się lekka, jak ptak - ja miałam wrażenie, że zaraz grunt zniknie mi spod łap. Wyczuwałam sporo innych wilków, ale zmęczenie wzięło górę. Wszystkie zapachy zmieszały się ze sobą. ,,Mogłaś zostać pod skrzydłem mamusi'' - zaśmiałam się w duchu.
Knieje wydawały się ciekawym miejscem na odpoczynek, jednak to nie dla mnie. Odbiłam się z impetem od podłoża i w ułamku sekundy znalazłam się ponad wdzięcznymi koronami drzew. Pokryta kawałkiem lasu szukałam jakiejkolwiek watahy. Zgadnijcie co znalazłam... okrągłe zero. Skurczybyki się nieźle zaszyły na tym terenie. Moja w tym głowa, aby ich odszukać.
Skierowałam się ku oddalonym wodospadom. Jak dobrze znów móc się unieść. Jedyny minus stanowiły muchy wpadające do ust. W górze wody nie było zbyt wiele przestrzeni, bym mogła spokojnie wylądować. Cóż, jakoś trzeba sobie radzić. Przystąpiłam do lądowania, które nie okazało się pomyślne. Nie udało mi się zahamować na mokrych skałach. Mało brakowało, a wpadłabym do wielkiego, rwącego potoku. Pióra - tyle by ze mnie zostało.
Następnie już spokojnie przeniosłam się do części leśnej. Przysiadłam na niedużej skale, słuchając śpiewu barwnych ptaków. Tego mi brakowało. Chociaż była jeszcze jedna, bardzo istotna rzecz... marudne kiszki marsza grały. Świetnie się złożyło, zauważyłam delikatny ruch w zaroślach, zaledwie kilka metrów ode mnie. Nie myśląc, co to za zwierzę rzuciłam się prosto w krzaki bez zbędnych ceregieli. Nagle poczułam mocne uderzenie o twardą ziemię. Przeciwnik warknął, kłapnął pyskiem, po czym uniósł łapę do góry. Momentalnie okryłam się skrzydłami. Jego szpony przejechały po nich, wydając donośny pisk.
- A drap. Prędzej pazury sobie połamiesz - parsknęłam, wciąż kryjąc się za tarczą.

[Vanitas :'D?]

wtorek, 28 października 2014

poniedziałek, 27 października 2014

Loner odchodzi

Pożegnajmy Loner ;c

Od Vanitasa C.D. Od Anabelle

Obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Wszyscy członkowie watahy wciąż uwięzieni w objęciach Morfeusza... Promienie słońca spokojnie drzemały pod pokrywami ciemnych chmur. Podniosłem się ociężale i jakby od niechcenia ruszyłem na spotkanie nocnego świata, w dalszym ciągu pokrytego gwiazdami. Powiew chłodnego wiatru błyskawicznie orzeźwił ospałe ciało. Postanowiłem wyręczyć resztę i upolować dla nich pożywne śniadanie. Nie musiałem długo czekać: niesforna łania łudząca się, że wreszcie znalazła schronienie w bujnych krzewach lasu wydawała mi się idealnym rozwiązaniem na zabicie prawdziwego wilczego głodu. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, ruszyłem w jej kierunku. Nie potrzebowałem się ukrywać: byłem zabójcą, a nie żadnym myśliwym. Gdy tylko przyszła ofiara uciekła w popłochu, rzuciłem się w szalony pościg za kopytnym ssakiem. Pewny uścisk szczęk i zwierzę już leżało martwe, barwiąc jasnozieloną trawę na odcienie żywej purpury. Nim doniosłem ją do legowiska moi współtowarzysze zdążyli się obudzić.
Zadziwiające jak wiele czasu poświęcałem rozmyśleniom...
Godziny przelewały mi się przez łapy tak jak woda strumienia przecinała wapienne skały, aby kontynuować nieustanną wędrówkę. Zostawiłem lanię obok wejścia do jaskini i w milczeniu usiadłem obok. Anabelle podeszła do mnie i skinieniem łba podziękowała za dobry uczynek. W odpowiedzi prychnąłem z pogardą. W moich wspomnieniach widziałem wiele wilków darzących mą osobę szczególną sympatią. Jednak ja zawsze ich otrącałem. Miłość mnie przerażała, odpychała - była czymś w rodzaju kajdanów więżących ciało i umysł. Jeżeli raz jej zaznałeś już nigdy nie potrafiłeś bez niej żyć. Niestety, głód zwyciężył, więc postanowiłem także dołączyć do posiłku. Po paru minutach usłyszałem wrzask Alfy, a następnie ogromny cień ze skrzydłami. Wielki, biały basior postanowił złożyć nam niezapowiedzianą wizytę. Czym prędzej powaliłem go na ziemię: myśl o kolejnej walce wywołała u mnie niepohamowaną euforię.

***

Po ostrej wymianie słów oraz lekkim użeraniu się z nowo przybyłym, Nave stał się pełnoprawnym członkiem watahy. Szczerze powiedziawszy nie lubiłem go: był wyjątkowo upierdliwy. Wciąż mnie denerwował, czasami aż miałem wrażenie, że całe dnie spędza na knuciu kolejnych niecnych planów jaki numer wywinąć tym razem. Nie odczuwał emocji, jak wspomniał na samym początku - mimo to bardzo często z jego pyska dało się usłyszeć donośny chichot rozbawionej hieny. Z czasem przyzwyczaiłem się do jego chamskich zagrywek. Jako, że nie odpuszczałem nikomu ani niczemu, zawsze odpłacałem basiorowi pięknym za nadobne. To sprawiło, że Anebelle miała łapy pełne roboty: potrafiła przesiadywać długie godziny na gojeniu naszych ran powstałych podczas wspólnych "zabaw".
- Wy się kiedyś pozabijacie... - to zdanie wypowiadane z ust Amber stało się niemal melodią dla moich uszu.
- Hej, białogłowy! - krzyknął Nave, a ja już zagotowałem w środku.
- Czego chcesz, dziwaczna pokrako? - odrzekłem, wykonując ekeftowny obrót w jego kierunku, jak modelka pokonująca zakręt na wybiegu.
- Nie zaczynajcie, bo zaraz będę musiała interweniować. - ostrzegła Anabelle, na co zaniosłem się cichym śmiechem.
Kolejne dni mijały mi na przedrzeźnianiu się z nowym "kolegą od siedmiu boleści" a końca jak nie ma, tak nie było w dalszym ciągu widać. Lubiłem być irytujący dla swoich współtowarzyszy - przynosiło mi to wiele niewytłumaczalnej radości (jeżeli tak mogłem nazwać uczucie mi przy tym towarzyszące). Wkrótce stało się to moim hobby, później obsesją, a następnie czynnością bez której wręcz nie mogłem się obejść. Nasze sympatyczne stadko powiększało się z dnia na dzień, toteż zawsze działo się coś ciekawego. Od czasu dołączenia do watahy jeszcze nigdy nie miałem tak wiele rzeczy do roboty: Loner okazała się być istną pedantką. Wiedziałem, że skubana się z czymś czaiła! Kazała wszystkim sprzątać jaskinię i kontrolowała każdego kto z niej wychodził. Bez przerwy daremnie próbowałem wywinąć się od obowiązków, ale ta zawsze znalazła sposób by mnie złapać. Zdarzały się wyjątki, kiedy jakimś cudem udało mi się czmychnąć i zwalić całą robotę na Hayden'a. Strasznie się wtedy wkurzał, a ja dostawałem od niego do głowie. Miałem swój charakterek i zasady, lubiłem dłuższe pogawędki z innymi wilkami, ale zawsze potem odczuwałem ogromną potrzebę bycia samemu. Oddalałem się wtedy od grupy i patrząc w niebo pogrążałem się w swoim świecie. Alfa nie zaglądała już więcej do mojej głowy - zwróciłem się do niej z prośbą, aby tego nie robiła, bo inaczej stanę się jeszcze bardziej osowiały i nie będę z nią rozmawiał. Nie miała wyboru - musiała ustąpić. Stawianie się Anabelli? Przede wszystkim darzyłem ją szacunkiem (a nie obdarzałem min praktycznie nikogo), darzyliśmy się cieńką nicią sympatii, ale na tym był koniec.
Pewnego dnia Loner przerwała trwającą od dłuższego czasu sielankę.
- Podczas spaceru zauważyłam odciski łap obcych wilków na obrzeżach terenów obok Wodospadu. Ślady wciąż są świeże, a to znaczy, że wróg nie odszedł daleko.

[Ktoś?]

niedziela, 26 października 2014

Od Anabelle C.D. Vanisa

Szczerze podziewa wszy nie wiedziałam kompletnie gdzie jestem. Wszędzie było ciemno, nie widać było żadnych gwiazd ani księżyca były one przysłonięte ciemnymi chmurami. Poczułam się jak w jaskini, w której byłam więziona dlatego widać było u mnie przerażenie i strach. Pociechą dla mnie była świadomość że mam ze sobą kompana. Nie wykazał on żadnych uczuć dlatego też nie mogłam się dostać do jego umysłu.
-Może powinniśmy poczekać aż wzejdzie słońce ? - zasugerowałam pytanie licząc, że odpowiedź będzie pozytywna
-Hmm, nie jest tu zbyt bezpiecznie powinn...
Nagle przerwał, gdy zauważył, że moje oczy zaczynają zmieniać kolor oraz świecić. Wilk podbiegł do mnie
-An, co się dzieje? - wtedy oczy powróciły do normalnego stanu
-Nic, idziemy tędy
Doświadczyłam wizji przy której dowiedziałam się w którą stronę mamy iść. Widziałam, że nie podobało się to Vanitasowi
-Skąd wiesz, że w dobrą stronę idziemy?- zapytał zirytowany
-Nie wiem. Mam takie przeczucie
Przez resztę podróży Van się nie odezwał. Zastanawiałam się czy nie zacząć jakiejś rozmowy, ale oboje już byliśmy zmęczeni chodzeniem. W oddali zauważyłam znajomy widok. Było to wejście do jaskini. Z ulgą weszliśmy do środka, wszyscy już spali.
-Słuchaj przepraszam za to oprowadzanie. Najwyraźniej jestem w tym słaba - odpowiedziałam z lekkim wstydem
-Nieważne, było nawet fajnie
-Kłamiesz - uśmiechnęłam się do niego
-Tak - odwzajemnił uśmiech
Poszłam się położyć i wnet zasnęłam.

[Vanitas?]

Od Nave'a - "Prosta linia"

Nigdy nie słyszałem takiego kłamstwa.
Świat mnie zabija. Czuję się jak mucha goniona przez nieustępliwego i spragnionego pokarmu kruka.
-Sądzicie, że w coś takiego uwierzę?! - warknąłem na duchy stojące przede mną. Choć nie wiedziałem, co czułem, wiedziałem, że było to wstrętne, złe uczucie. - Od nie wiem jak dawna wędruję po tych beznadziejnie szerokich górach i polach, a jednej żywej istoty nie widziałem! Teraz mówicie, że tutaj jest wataha?! Żałosne!
Leżałem w skalnej wyrwie, nad którą wisiała niebezpiecznie naderwana skarpa skalna. Zatrzymałem się tutaj, bo chciałem chwilkę odpocząć. Łapy odpadały mi po długiej wędrówce przez zamarznięte, lodowe pole. Ale nie dano mi odsapnąć; chwilę po położeniu łba na ziemi, przede mną pojawiły się słabo widoczne sylwetki wilko-podobnych stworzeń z porożem.
-Wysłuchaj nas. Mówimy prawdę - stwierdziły chórem idealnie synchronizowanych głosów, odbijających się echem w mojej głowie.
-Czyżby? Dobrze, przekonamy się. Wskażcie mi drogę i wtedy pogadamy - odparłem z obojętnym wyrazem malującym się na pysku. Nie spodziewałem się, że duchy faktycznie pokażą mi odpowiedni kierunek. A jednak - zaskoczyły mnie. Zaczęły płynąć niewidzialną rzeką, nie dotykając łapami ziemi. Mimowolnie uniosłem brwi, choć wciąż nie wiedziałem, jaka emocja teraz rozlewa się po moim ciele. Nie potrafiłem nazwać tego uczucia, które po kilku sekundach wyparowało.
-Daleko do tej fałszywej wata... - zamilkłem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Po kanionie wypełnionym wodą rozszedł się głuchy odgłos wycia. Bez żadnej emocji na pysku ruszyłem za duchami, zaczynając im wierzyć.
Zeskakiwałem skała po skale, wreszcie lądując na pewnym gruncie tuż nad rzeką, która przepływała pomiędzy dwoma skalnymi ścianami.
-Gdzie teraz? - zerknąłem na rozchodzące się do lasu duchy.
-Idź z nurtem tej rzeki. Na końcu pożywia się wilcze stado. Ale lepiej się śpiesz. Kończą już posiłek - ostrzegła jedna z istot i rozpłynęła się w powietrzu. Westchnąłem, nieco zniesmaczony wizją kolejnej długiego biegu. Mus to mus. Niechętnie ruszyłem, początkowo wolno, lecz z czasem nabrałem prędkości. Powietrze również zaczęło robić się lżejsze i poczułem idealną sposobność, by wzbić się w powietrze. Silny podmuch wiatru zleciał w kanion z wysoka. Przyśpieszyłem nieco, doganiając wirujące liście. Rozłożyłem skrzydła, jednym, pewnym pchnięciem tylnych łap odrywając się od ziemi. Z początku nieco mną szarpnęło, lecz już chwilę później leciałem równo i bezpiecznie na wysokości pięciuset metrów, wsłuchując się w dźwięki dochodzące z dołu.
Przeleciawszy cztery lub pięć kilometrów do nozdrzy dobiegł słaby zapach padliny. Oceniłem odległość pomiędzy mną, a moim celem na około dziesięć kilometrów. Wzbiłem się więc jeszcze wyżej, na około kilometr, by znaleźć bardzo lekkie i szybko poruszające się masy powietrza. Niesiony szybkimi podmuchami zdołałem pokonać przewidziany dystans w kilkanaście minut. Przebiłem się z powrotem przez chmury, by znaleźć się na wysokości dwustu metrów. Dostrzegłem przed sobą polanę, za którą rósł soczyście zielony las.
"Więc mroźne tereny mam już za sobą, hm?" - prychnąłem w myślach, wciąż zniżając i zniżając wysokość lotu.
Tuż nad brzegiem kurczącej się rzeki rzeczywiście pożywiała się grupka trzech wilków, czwarty natomiast znikał pomiędzy drzewami. Zanurkowałem gwałtownie. Udało mi się zwolnić w ostatnim momencie i zawisnąłem może dziesięć centymetrów nad ziemią, dwa metry przed pyskami sparaliżowanych ze strachu wilków.
Machałem skrzydłami raz po raz, zachowując się zupełnie poważnie.
Nie zdążyłem otworzyć nawet pyska, gdy silny wilk z białą głową przygniótł mnie do wilgotnego podłoża.
-Kim jesteś? - zawarczał złowrogo, ukazując lśniące kły. Miałem wrażenie, że nie dzieliło nas wtedy nawet powietrze.
-Nie wiem, ale bardzo chciałbym wiedzieć - odparłem, bez wysiłku odpychając basiora. Zanim ponownie zdążył zaatakować, już wisiałem jakieś dziesięć metrów nad rozszarpanym jeleniem i gapiłem się wszystkim zebranym prosto w oczy. - Mam na imię Nave.
-Co nas to? - parsknął ten sam wilk, który raczył powitać mnie atakiem.
-Ciebie może nic, to prawda. Ale nie wypowiadaj się również za przyjaciół - westchnąłem, lądując w tym samym miejscu, w którym zostałem powalony. - Jesteście tutejszą watahą?
-Owszem - odpowiedziała niebiesko-brązowa wadera, która początkowo wycofywała się do lasy. - A ty chciałbyś w niej być?
-Nie szukałbym was przez kilka tygodni, gdybym nie chciał - burknąłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że jakieś przyjemne uczucie każe mi się uśmiechnąć, jednak zanim mózg zareagował i wysłał sygnały do pyska, nierozpoznana emocja zniknęła. Poczułem się beznadziejnie.
-Cóż. Jesteś dziwny. Możemy ci ufać? - zapytała ta sama wilczyca, podchodząc bliżej i obwąchując chustę zawiązaną na lewym oku oraz oglądając nietoperzowe skrzydło.
-Dajmy mu szansę - podsunęła druga wadera również w orzechowym kolorze.
-To moja decyzja - stwierdziła samica Alfa, jak mniemam.
-Ale nasza wspólna wataha - po tej ripoście nastało długie, głośne milczenie.
-To może jak już odnajdziecie tę piątą klepkę, to dajcie mi cynk, a ja wrócę - uśmiechnąłem się ironicznie.
-Nie bądź złośliwy - fuknął, jak się później okazało, Vanitas.
-Nie jestem złośliwy, tylko nieco pyskaty - zaśmiałem się, choć nie wiedziałem, jakie uczucie powinno temu towarzyszyć. - Nie zrażajcie się moim wyglądem. Pamiątka po demonie, którego już nie ma.
"Uważaj na słowa, fajtłapo" - ostrzegły resztki piekielnej istoty.
-Po demonie? Niezłe kłamstwo. Ile masz ich w zanadrzu? - warknął Vanitas, trącając mnie pyskiem w szyję. - Lepiej mów prawdę.
-Mówię prawdę - odparłem niemiłosiernie poważnie. Na tyle poważnie, by nieco przygasić podejrzenia wilczura.
-Więc jak będzie z moim członkostwem w waszej watasze?
-Na okres próbny, tak na wszelki wypadek.
Przyjęli mnie. Dali odrobinkę nadziei na lepsze jutro. Ale po co mi jutro, skoro może go nie dożyję?

[Anabelle?]